Jajce – autostopowi nowicjusze

Mieliśmy już za sobą podróż autostopową po Polsce. Uznaliśmy, że musimy wyruszyć poza granicę naszego kraju. Dobrym pretekstem było rajd autostopowy Politechniki Śląskiej, organizowany zawsze w majówkę. Finał imprezy odbywał się w Jajce – miejscowości w Bośni i Hercegowinie. Do pokonania było mniej więcej 1200 km.

Jeśli ktoś kiedyś powiedziałby nam, że odważymy się przejechać taką odległość autostopem – nie uwierzylibyśmy. Przecież nie wiadomo kim będzie kierowca, co się może wydarzyć. Autostopowicze kojarzyli się nam raczej z nieodpowiedzialnymi osobami, trochę szalonymi, które po prostu same wystawiają się na niebezpieczeństwo. Jak bardzo nasze postrzeganie zmieniło się po tej podróży do Bośni!

Spakowaliśmy plecaki i rozpoczęliśmy naszą przygodę. W krótkim czasue dojechaliśmy do Cieszyna, gdzie zaskoczyła nas ilość autostopowiczów. Na granicę bowiem dojeżdżali również uczestnicy innych rajdów organizowanych w całej Polsce. Mimo dużej “konkurencji” przy przejściu granicznym udało nam się złapać stopa. Wziął nas pewien Polak jadący do Wiednia. Przed podróżą wzięliśmy sobie za punkt honoru, żeby nie jechać przez Austrię, gdyż tam autostop nie jest znany i przez to ten środek transportu średnio funkcjonuje. Jednak byliśmy tak podekscytowani, że zmieniliśmy plany i uznaliśmy, że mimo wszystko obierzemy trasę przez Austrię.

Ostatecznie tego dnia dojechaliśmy w okolice Wiednia. Zbliżał się wieczór, a my siedzieliśmy na stacji benzynowej. Nie mając za bardzo pomysłu na nocleg. Nie ułatwiał również fakt, że kierowca, z którym jechaliśmy uświadomił nam, że w Austrii za rozbicie namiotu w niedozwolonym miejscu miejscu są wysokie grzywny (nawet do 500 Euro). Dodatkowo płatne na miejscu, a ich nieopłacenie skutkuje natychmiastowym zabraniem paszportu. Oczywiście nie posiadaliśmy takiej gotówki, co było bardzo stresujące. Nie byliśmy nawet blisko takiej kwoty. Gdyż wszystko co wtedy mieliśmy to 200zł w portfelu 🙂 Postanowiliśmy więc łapać stopa na stacji benzynowej do skutku. Jednak po czterech godzinach, zmęczenie całym dniem, dało o sobie znać i musieliśmy zacząć się rozglądać za miejscem do spania. Nieopodal stacji mieścił się motel, a za nim mały skrawek niezagospodarowanego pasu zieleni. Rozbiliśmy w tym miejscu namiot i mimo tego, że wydawało nam się, że jesteśmy osłonięci i niewidoczni z drogi, to jednak ciężko było zasnąć. Gdy wczesnym rankiem zadzwonił budzik, byliśmy wniebowzięci, że ta noc dobiegła końca!

Należy również pamiętać, że autostop uczy pokory. Następnego dnia na stacji benzynowej od samego rana pytaliśmy kierowców o podwiezienie. Trwało to długie godziny, aż w końcu udało się znaleźć transport. Lecz nigdy nie zapomnimy tego miejsca, gdyż spędziliśmy tam łącznie ok. 16 godzin. Ale kto powiedział, że będzie łatwo?

Drugiego dnia przejechaliśmy całe Węgry. Pogoda rekompensowała wszelkie niedogodności, gdyż im dalej na południe słońce ćwieciło mocniej. Kolejna noc – kolejne wyzwanie. Jednak tym razm mieliśmy dużo szczęścia, przede wszystkim dzięki temu, że Węgrzy to bardzo dobrzy ludzie. Rodzina, z którą wówczas jechaliśmy zainteresowałą się naszym noclegiem. Zaproponowała nam zatrzymanie się na granicy węgiersko-chorwackiej. Mieścił się tam camping, który nie było jeszcze otwarty (było przed sezonem). Tym razem bezpiecznie spędziliśmy noc w otoczeniu natury. Rozbiliśmy namiot na plaży, wśród drzew nad rzeką Drawą.

Trzeciego dnia rajdu było wspaniale. Przejeżdżaliśmy przez chorwackie wsie, gdzie roślinność budziła się do życia. Po wjechaniu do Bośni i Hercegowiny, od razu poczuliśmy bałkański klimat. Łapiąc stopa podszedł do nas lokalny (ale nie byle jaki – było widać, że jest miejscowym kierownikiem 🙂 ). Miał w swoim ekwipunku rower z tysiącem różności. Zatrzymał dla nas auto, pogadał z kierowcą i załatwił nam przejazd do dużego miasta Banja Luki. Stamtąd przez bośniackie góry dotarliśmy na metę autostopowego rajdu – do Jajce.

Miejscowość słynie z wodospadów i pięknych zielonych terenów górskich. Będąc w Jajce odwiedziliśmy równiez ruiny twierdzy z XIII w., z której rozpościerał się widok na miasto. Jak na Bałkany przystało – wstęp był darmowy. W drodze powrotnej do Polski spotkaliśmy znajomych i rozbiliśmy obóz, złożony z kilku namiotów, przy stacji benzynowej.

Podroż do Bośni, była świetnym przeżyciem i okazało się, że autostop “nie jest taki straszny jak go malują”. Oczywiście trzeba mieć głowę na karku, patrzeć na mapę i polegać na własnej intuicji. Jednak uczy też zaradności życiowej i dopasowania się do danych warunków (szczególnie jeśli coś nie idzie po naszej myśli). Uczy również cierpliwości podczas oczekiwania na wymarzone auto. Naszym zdaniem autostop jest też swojego rodzaju “testem dla związku”. Pozwala poznać drugą osobę w sytuacjach na codzień niespotykanych. Wyprawa do Bośni i Hercegowiny otworzyła nam oczy na taką formę podróżowania. Poszerzyła horyzonty, dlatego warto było jechać!

Transport

Autostop w krajach bałkańskich działa wspaniale. Ludzie są serdeczni, dzięki czemu nie czeka się długo na podwiezienie. Lokalni są przyzwyczajeni do takiego sposobu poruszania się, ze względu na słabo rozwinięty transport publiczny.

Waluta

Walutą w Bośni jest: marka bośniacka. Wymienialiśmy pieniądze na lokalną walutę w kantorach. Płatności kartą należy brac ze pewnik (chyba, że w większych supermarketach). Terminale nie są zbytnio rozpowszechnione.

Jedzenie

Absolutnie najlepszą przekąską na Bałkanach jest burek. Ciasto smażone w głębokim oleju, które w środku ma farsz w postaci: ziemniaków, słonego sera lub mięsa. Każda opcja jest pyszna. Można ją dostać w każdej piekarni na ciepło.

 

Dodaj komentarz