Gruzja – objazdówka od gór do morza

1 dzień – Kutaisi → Gori

Lot do Kutaisi z Katowic mieliśmy o 23.55. Pierwszy raz widzieliśmy aż tyle ludzi z plecakami turystycznymi na lotnisku. Zawsze lataliśmy z rodzicami z biurem podróży, więc turyści z walizeczkami byli normą.

Jadąc z lotniska z pierwszym kierowcą uderzyło nas jedno – bieda. Wszędzie zalatywało komuną. Obdrapane bloki, rozpadające się budynki, mnóstwo bezpańskich psów. No i najlepsze – widok krów pasących się na środku ronda w centrum Kutaisi. Spotkaliśmy Polkę, mieszkającą w Budapeszcie, zjedliśmy z nią śniadanie pod daszkiem. Podróż do Gori pokonaliśmy marszrutką. Jazda Gruzinów pozostawia wiele do życzenia. Jeżdżą szybko, bez kierunkowskazów, wyprzedzanie na zakrętach to norma, a wciskanie się na ‘trzeciego’ na nikim tutaj nie robi wrażenia. Młody kierowca wysadził as na zjeździe z autostrady, gdzie akurat czekało na nas taxi. Nie skorzystaliśmy. Życzliwość Gruzinów przejawiała się ciągle, np. kiedy zgubiliśmy się w mieście, kobieta specjalnie nadrabiała drogi, wróciła skąd przyszła i zaprowadziła nas do hotelu. Jak się później przepłaciliśmy sporo. Za samą komnatę daliśmy 60 lari (120zł). Będąc w Gori, nie mogliśmy przegapić okazji aby zobaczyć muzeum Stalina, gdzie było on prezentowany jako bohater wojenny. Chwilę później okazało się, że ma to odzwierciedlenie również
w rzeczywistości, bowiem miejscowy menel prosił, abyśmy pochwalili działania Stalina. Później zwiedzaliśmy fortece, z której rozpościerały się piękne widoki.

2 dzień – Gori → Mtskheta → Tbilisi

Kolejny dzień powitał nas ulewą. Prawdopodobnie ominęliśmy śniadanie w hotelu, gdyż nie zrozumieliśmy, że nam przysługuje. W całej Gruzji roi się od taksówek. Na wylotówkę zabrała nas jedna za darmo. Ale generalnie są one dość uciążliwe. Kierowcy przychodzą do nas i proszą, żebyśmy jechali
z nimi. Łapanie stopa na autostradzie w Polsce jest bezsensowne. Jednak nie w Gruzji. Ludzie zatrzymują się gdzie chcą, jak chcą. Tak dojechaliśmy do Mskhety. Zwiedziliśmy katedrę i cerkiew prawosławną. Wojtek musiał przyodziać spódnicę, a ja założyć na ramiona i włosy chustę. W przechowalni plecaków wytargowała 1 lari, po czym Wojtek je oddał nieumyślnie. W Mtskhecie po raz pierwszy skosztowaliśmy czurczcheli, czyli orzechów oblanych sokiem winogronowy. Po dostaniu się do stolicy znaleźliśmy tani hostel. Miło spędziliśmy tam czas z Białorusinką, Słowakiem i Gruzinami. Spacerując po Tbilisi zauważyliśmy, że jest podzielone na nowoczesną i starą część. Wjechaliśmy kolejką linową na wzgórze, skąd rozpościerał się wspaniały widok. Po całym dniu zjedliśmy kolejne już czaczapuri (ciasto zapiekane
z 4 serami).

3 dzień – Tbilisi → Signaghi

Po przejechaniu metrem staliśmy przy drodze, łapaliśmy stopa. Nagle zauważyliśmy, że za krzakami koło stoi osiołek, po chwili osiołek w naszych oczach zmienił się w psa, a ten w dziką świnie. Czarne zwierzę nie miało zbyt przyjaznego usposobienia, dlatego zmieniliśmy miejsce. Podczas drogi nasz kierowca kupił nam czurczchele – był to kolejny objaw serdeczności Gruzinów. W Signaghi lokalny sklep okazał się naszym najlepszym zakwaterowaniem. Utargowaliśmy 2 noce na 50 lari, a warunki były na wysokim poziomie, np. prysznic z radiem i jacuzzi. Signaghi to miasto miłości, klimatyczne i malownicze uliczki potwierdzają tą tezę. Punkt widokowy nie miał żadnych zabezpieczeń, bo przecież w Gruzji nie istnieje BHP. Idąc wzdłuż murów obronnych miasta, spotkaliśmy 2 ciekawe osoby – kobietę bez zębów, która wyglądała jak wieśniaczka, natomiast jej angielski był na poziomie profesorskim, oraz staruszka, który był chyba dozorcą hotelu w budowie i udostępnił go nam do wejścia na dach. Poczęstował on nas winem własnej produkcji. Kupiliśmy od niego 1 butelkę. Na obiad spróbowaliśmy khinkhali – najlepszych pierogów świata. Po powrocie do guest house’a uwidocznił się kolejny raz braku znajomości rosyjskiego. Weronika zamiast szklanek dostała od właścicielki proszek do prania. Następne kalambury zafundowała nam para z Azerbejdżanu. Mimo różnic językowych zaproponowali nam wspólną kolację na tarasie.

4 dzień – Sighnaghi → Lagodekhi → Signaghi

W tym dniu postawiliśmy sobie za cel dotarcie do wodospadu w rezerwacie Lagodekhi (założonym przez Polaka). Trasa obejmowała 10km w dwie strony. W początkowym odcinku byliśmy zawiedzeni, ponieważ
w polskich górach było podobnie. Monotonnie przerwał jednak przymusowy skok przez mostek przez rwącą rzekę. Potem było już tylko ciekawiej. Chwilami wydawało nam się, że zboczyliśmy ze szlaku, gdyż wiódł on przez gęsto zarośnięty las, praktycznie bez ścieżki. Idąc wzdłuż rzeki, widoki były zniewalające. Czuliśmy się jak w dżungli. Było gorąco i wilgotno. Kolejny odcinek prowadził przez koryto rzeki. Skakanie z kamienia na kamień, omijanie pni było czymś normalnym. Odwiedzanie ścianek wspinaczkowych
w Polsce okazał się dobrym pomysłem, ponieważ w pewnym momencie konieczne było przechodzenie po ściance skalnej, podczas gdy pod nami szalał nurt rzeki. Jedynymi ludźmi spotkanymi na szlaku były cztery sześćdziesięciolatki, które wracały z podróży po Azerbejdżanie. Jak widać da się podróżować
w każdym wieku. Ostatni etap wędrówki wiódł przez wąską ścieżkę nad 50-cio metrową przepaścią. Był to najbardziej stromy, a zarazem najbardziej wyczerpujący odcinek. W Lagodekhi zetknęliśmy się z naturą, w niespotykany dotąd sposób. W paru miejscach adrenalina uderzyła nam do głowy, jednak było warto!

5 dzień – Signaghi → Akhalciche

W tym dniu spotkało nas niemiłe zderzenie z rzeczywistością marszrutek. Będąc w Tbilisi byliśmy zmuszeni czekać 3h na odjazd do Akhalciche. Mamy wrażenie, że kierowcy marszrutek to swojego rodzaju mafia. Przekazują pieniądze z ręki do ręki, rozkłady nie istnieją, rusza się wtedy gdy bus jest pełny. Po 2h jazdy kierowca kazał nam wysiąść, mimo że do celu pozostało 100km. Po kłótni w 3 językach uratował nas niezawodny autostop. W Akhalciche nocowaliśmy u stóp twierdzy, której widok w nocy ukoił nasze zszargane nerwy.

6 dzień – Akhalciche → Vardzia → Batumi

Vardzia znajdująca się na światowej liście UNESCO była naszym kolejnym przystankiem. Najśmieszniejsze jest to, że za bilet jako studenci zapłaciliśmy ok 1,50 zł. W Gruzji muzea są bardzo tanie lub darmowe
w przeciwieństwie do Polski. W drodze powrotnej do Akhalciche spotkaliśmy przemiłego Gruzina, który był dostawcą cukierków. Jednak jak potem się okazało był żołnierzem służącym w Afganistanie i Iraku (brał udział w operacji pojmania Sadama Husajna). Pojechaliśmy z nim do armeńskiej wioski, na terenie Gruzji, gdzie żyli uchodźcy z Armenii. Panowała tam straszna bieda, a ludzie byli jak nie z tej epoki. Babuszka zamiast torebki miała worek na kiju na plecach, a dzieci biegały w podziurawionych ubraniach. Tego dnia dotarliśmy do kurortu Batumi. Na pierwszy rzut oka miast, nie przypadło nam do gustu.

Gruzja - Vardzia, klasztor w skale

7-12 dzień – Batumi

Tydzień objazdówki się skończył, zaczął się tydzień odpoczynku. Panuje niemiłosierny upał. Jest bardzo sucho, na plaży nie ma krzty cienia. Należy się przyzwyczaić do stwierdzeń Wojtka na plaży „Ale gorąco!”, a w morzu „Ale zimno!”. Mieszkaliśmy w polskim „Freedom Hostel Batumi”, gdzie panuje rodzinna atmosfera. Poznaliśmy dwie dziewczyny, które przyjechały jeepem z Polski, grupę studentów. Są też autostopowicze z Polski, zapaleni podróżnicy. Oczywiście jest też Tomek, właściciel hotelu, były siatkarz
i obieżyświat. Ten tydzień to przede wszystkim niekończące się nocne rozmowy, przy alkoholu i inne przyjemności. W celu przerwania rutyny wybraliśmy się do Gonio, miasteczka niedaleko Batumi, gdzie mieści się Reggae Bar, prowadzony przez parę Polaków. W pewnym momencie dosiadł się do nas miejscowy z czaczą. Skończyło się tym że, o godzinie 15 byliśmy pijani. W między czasie dostałam darmową wycieczkę skuterem brzegiem morza. Inną wycieczką była ta to Ureki, czyli miejsca gdzie plaża miała czarny kolor. Czarny piasek był efektem działania pyłów wulkanicznych w tych rejonach. Ostatnia noc w Batumi upłynęła w międzynarodowym towarzystwie. Tego dnia piliśmy wino na leżakach, gdyż plaża została zmyta przez morze. Potem w hotelu integrowaliśmy się z Gruzinami i innymi gośćmi. Podczas wyjścia na miasto trafiliśmy na tureckie wesele. Także pobyt w Batumi zakończył się wspaniale.

13-15 dzień – Batumi → Kutaisi

Podczas pobytu w Kutaisi spotkaliśmy się, z grupą lekarzy, wcześniej już poznaną. Zwiedziliśmy z nimi Jaskinię Prometeusza, kompleks skał wapiennych. Zrobiliśmy zakupy do domu – czurczchele, czaczę i sól swanecką. Ostatnią noc spędziliśmy na lotnisku w Kutaisi. Co ciekawe na lotnisko dowiózł nas Gruzin,
z którym już wcześniej jechaliśmy do Gori. Ten kierowca był naszym pierwszym i ostatnim w Gruzji. Także można rzecz, że historia zatoczyła koło, a nasz pobyt w Gruzji dobiegł końca.

One Reply to “Gruzja – objazdówka od gór do morza”

  1. Super zdjęcia 🙂

Dodaj komentarz