Podczas majówki postanowiliśmy odwiedzić Serbię. Obraliśmy ten kierunek, gdyż braliśmy udział w rajdzie autostopowym, organizowanym przez Politechniką Śląską. Meta rajdu – czyli impreza na polu namiotowym – mieściła się w serbskiej miejscowości Bela Crkva. Cel tej wyprawy nie był jednak jedyną atrakcją. Bowiem autostop jest sam w sobie przygodą.
Drogę do Serbii rozpoczęliśmy przez Tatry, gdzie ostatecznie na granicy słowackiej zastała nas noc. Czas szukać noclegu. Kierowca, z którym jechaliśmy, uświadczył nas opowieścią o niedźwiedziach zamieszkujących te tereny. Dlatego wiedzieliśmy, że spanie „na dziko” w górach odpada. Spotkanie z misiem może różnie się skończyć i lepiej nie kusić losu. Postanowiliśmy zostać w Jurgowie, a jako że było przed sezonem dosłownie wszystkie kwatery były zamknięte. Niby namiot jest, ale miejscówki do rozbicia go – brak (no chyba, że w towarzystwie misia). Na szczęście po raz kolejny doświadczyliśmy dobroci nieznajomych. Pierwsza napotkana kobieta pozwoliła nam na rozbicie namiotu na swojej posesji. Jesteśmy uratowani! Górale to naprawdę fajni ludzie. Poczęstowano nas gorącą herbatą, która okazała się zbawienna, bo tej nocy temperatura spadła do -1° C. Rano pożegnaliśmy naszych gospodarzy, podziękowaliśmy za kawałek trawnika i ruszyliśmy na południe.
To co w autostopie lubimy najbardziej to to, że można poznać osoby, z praktycznie każdej warstwy społecznej. Każdy ma inne problemy, inne spojrzenie na świat, inną mentalność, a szczególnie różny sposób jazdy. Kiedy jeden z kierowców na Słowacji przy osiągnięciu prędkości 230 km/h zaczął odpalać papierosa – Weronice zaczęły pocić się ręce. Drugą ręką zmieniał w telefonie muzykę. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jechał tak szybko, że nie zorientował się, gdy przejechał miejsce, do którego zmierzał. W ten sposób podwiózł nas dobre 80 km dalej. Przez pomyłkę 🙂 Jak otwierał nam bagażnik i zobaczyliśmy, że prowadził w klapkach, szczęki nam opadły.
Autostop to niesamowity środek transportu, ale jednak nie da się ukryć, że nieraz męczy. Plecak ciąży, gdy trzeba przejść kilometr czy dwa w poszukiwaniu dobrego miejsca do łapania stopa. Warto zachować zdrowy rozsądek i jak trzeba to po prostu odpocząć. Nawet jeśli to “wyścig”, to ważne, żeby nabrać sił, aby podróż w pełni cieszyła. Także w czasie drogi do Serbii, postanowiliśmy zrobić sobie dzień relaksu i odpocząć w węgierskich termach. Sezon dopiero się zaczynał, więc tłumów nie było. Zatrzymaliśmy się w małym miasteczku (Hajdúböszörmény) z ładnym rynkiem i klimatycznymi małymi domkami. Wspaniale było się wykąpać w gorących wodach o leczniczych właściwościach. Choć przyznajemy, że w basenie z temp. 40° C trudno było nam wytrzymać.
Następnego dnia z nowym zapałem przejechaliśmy przez Rumunię i dotarliśmy do Serbii. Po przejechaniu 1000 km autostopem dojechaliśmy do malutkiej serbskiej mieścinki – Bela Crkva, w której główną atrakcją był lokalny targ i przede wszystkim natura. Pole namiotowe było ulokowane nad jednym z jezior, w tamtejszej okolicy. Pola i łąki wokół – po prostu idealny przepis na majówkę w studenckim klimacie.
Preficze jednak za długo na miejscu nie wysiedzą i postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę do twierdzy Golubac (średniowiecznej twierdzy na granicy serbsko-rumuńskiej), oddalonej zaledwie 50 km od pola namiotowego. Uznaliśmy, że jest to idealna odległość na jednodniowy stop. Droga zweryfikowała jednak nasze plany. Okazało się, że część trasy trzeba pokonać promem przez wzburzony tego dnia Dunaj. Prom odpływał od brzegu mniej więcej co dwie godziny i niestety pech chciał, że spóźniliśmy się na niego. Utknęliśmy w porcie, ale nie był to stracony czas – zjedliśmy pyszną zupę rybną w jedynej knajpie w okolicy nad brzegiem rzeki.
Sama podróż promem upłynęła w typowo bałkańskim klimacie. Mieliśmy wrażenie, że sama platforma jest tak zdezelowana, że pływa “na słowo honoru”. Lokalni również zadbali o humorystyczny akcent – przewozili owcę na sprzedaż w bagażniku auta. Wszystko w pięknych okolicznościach przyrody.
Po wyjściu z promu przespacerowaliśmy się po okolicy:
- Cerkwi – z celtycką dzwonnicą
- Twierdzy Ram z XV w. – zwiedzanie ruin było bezpłatne. Akurat twierdza była w trakcie renowacji, dlatego początkowo zastanawialiśmy się, czy można wchodzić na jej teren, ale jako że krajach bałkańskim zasady BHP nie istnieją, robotnicy nie mieli żadnych obiekcji 🙂
Ostatecznie nie dotarliśmy tego dnia do Twierdzy Golubac, jednak mimo wszystko warto było spędzić czas w pięknych okolicznościach serbskiej przyrody.
W drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się w Belgradzie. W mieście było mnóstwo zniszczonych budynków, ze względu na stosunkowo niedawną wojnę. Dlatego architektura w stolicy nie zachwyca, pomijając oczywiście kilka odnowionych ulic. Jedną z ciekawszych jest Skadarlija, przy której ściany kamienic mają artystyczny charakter, a każdy bar posiada odmienny styl. Inną niekonwencjonalną małą uliczką jest Umbrella Street, gdzie niebo zakryte jest czerwonymi parasolami.
Będąc w Belgradzie warto wstąpić do muzeum Nicola Tesli, czyli najbardziej znanego serbskiego wynalazcy. Poza eksponatami, można wziąć udział w interaktywnym doświadczeniu z prądem. Muzeum jest niewielkie, ale naprawdę ciekawe.
Bilet wstępu: 500 RSD (18 zł)
Prze Belgrad przepływa Dunaj i przy brzegu rzeki są ulokowane bary i knajpy w nietuzinkowym stylu. Natomiast na wzgórzu znajduje się twierdza Kalemegdan pamiętająca celtyckie czasy. Polecamy odwiedzić szczególnie w nocy, gdyż jest cudownie oświetlona i rozpościera się z niej widok na całe miasto.
Dominującym wyznaniem w Serbii jest prawosławie, dlatego nieopodal fortyfikacji mieści się kilka cerkwi. Miało się, wrażenie, że są zbudowane w dawnym ziemiankach. W panującym półmroku były typowo wschodnie akcenty. Takie miejsca z duszą – typowe dla danego regionu – uwielbiamy.
Innym sakralnym miejscem w Belgradzie jest cerkiew św. Marka z serbskimi ikonami. Była duża i nie tak klimatyczna jak ta położona na wzgórzu. Po intensywnym zwiedzaniu Belgradu, założyliśmy plecaki i autostopem wróciliśmy do Polski.
Jedzenie
Na obiad najlepszą opcją w Serbii jest czewapcziczi, czyli rodzaj podłużnych kotletów z mięsa mielonego. Z tej potrawy znane są całe Bałkany, choć istnieją różne odmiany w zależności od regionu.
Najlepszą przekąską w Serbii (jak i oczywiście w każdym kraju bałkańskim) jest burek. To przysmak, który absolutnie kochamy i tylko dla niego jesteśmy wstanie założyć plecaki i jechać na południe Europy 🙂 Można go dostać w każdej piekarni, zazwyczaj na ciepło. Ciasto może mieć w środku mięso, pikantne ziemniaki lub słony ser. Wszystkie wersje są pyszne.
Cena burka: 120 RSD (4,5 zł)
Transport
Autostop w Serbii jaki i na całym obszarze Bałkanów działa rewelacyjnie. Ważne, aby tylko stanąć w dobrym miejscu i prawidłowym kierunku i autostop sam się złapie 😉
Waluta
Walutą obowiązującą w Serbii jest dinar serbski. Najlepiej sprawdza się płatność gotówką, gdyż terminale nie są wszędzie dostępne.