Phnom Penh – regaty na Mekongu i garść khmerskiej historii

Legenda głosi, że Penh, khmerska księżniczka, pewno dnia wyłowiła z rzeki cztery posążki Buddy. Uznano to za pomyślny znak i zbudowano w pobliżu wzgórze z kapliczką. Tak powstało Phnom Penh, czyli Wzgórze Penh, obecna stolica Kambodży.

Trafiliśmy do niej, gdy obchodzone było święto narodowe – Festiwal Wody, podczas którego organizowane były regaty na rzece Mekong. Ludzie z całego kraju zjeżdżali do stolicy, aby reprezentować dany okręg, a także kibicować swoim przedstawicielom.

Ten bardzo uśmiechnięty naród ma jednak smutną historię. W latach 70. na terenie Kambodży władze przejęli Czerwoni Khmerzy, którzy chcieli, aby państwo było samowystarczalne. Z tego powodu ludność zamieszkująca miasta, musiała przenieść się na tereny wiejskie, aby uprawiać rolę. Przez cztery lata partia nie przebierała w środkach. Nie liczyła się z ludzkim cierpieniem. Ich metody doprowadziły do śmierci ok. 2 mln mieszkańców, czyli 1/4 populacji kraju. Można było zginąć za dosłownie wszystko, np. za rzecz tak błahą jak noszenie okularów, co automatycznie kategoryzowało jako osobę inteligentną – wroga partii. Skutki działań Czerwonych Khmerów widać do dzisiaj. W Kambodży nie ma rodziny, która nie straciła w tym czasie kogoś bliskiego. Ponadto na ulicach widać mnóstwo osób bez kończyn, co jest efektem zaminowywania kraju.

W Phnom Penh odwiedziliśmy więzienie S21, w którym zamordowano najwięcej osób. Muzeum robi ogromne wrażenie. Film Najpierw zabili mojego ojca bardzo dobrze przedstawia tragiczne wydarzenia tamtych czasów.