Dowiedziawszy się o największym od czterdziestu lat sztormie tropikalnym zbliżającym się do wyspy Phuket, nieco się zmartwiliśmy. Niby przeżyliśmy tajfun w Sajgonie, o którym wtedy informowały jedynie lokalne media, to i tak baliśmy się sztormu na Phukecie.
Ostrzegały o nim media na całym świecie, odwołano loty do tego regionu Tajlandii, wstrzymano również żeglugę morską. Podjęcie decyzji o przyjeździe na wyspę nie było łatwe, jednak po informacji naszego znajomego, że na miejscu jest ok, postanowiliśmy zaryzykować.
Po dotarciu na Phuket, okazało się że wiadomości podawane w telewizji były totalnie przesadzone. Na ulicach nie było śladu deszczu, a miejscowi mówili, że sztormu w ogóle nie było. Kolejny raz przekonaliśmy się, jak łatwo media mogą manipulować i zastraszać społeczeństwo.
Ze względu na potencjalne niebezpieczeństwo zdecydowaliśmy zatrzymać się w najpopularniejszej części wyspy – Patong.
Z powodu ogromu turystów, nie był to najtrafniejszy wybór. Komercjalizacja tego miejsca bardzo przytłaczała, jednak piękna, piaszczysta plaża, czyste morze i egzotyczne owoce rekompensowały niedogodności.
Głównym powodem odwiedzenia wyspy Phuket było spotkanie z milionerem – Krzysztofem Królem. Dotychczas nasza znajomość była raczej jednostronna – śledziliśmy jego kanał na YouTube oraz parę razy udało nam się porozmawiać z nim przez Skype. Krzysiek jest naszym mentorem w wielu kwestiach życiowych, dlatego też spotkanie w jego domu było dla nas ekscytującym przeżyciem. Cieszymy się, że mogliśmy go poznać osobiście.
Ostatniego dnia w Tajlandii zorientowaliśmy się, że dotychczas nie byliśmy jeszcze na tajskim masażu. Godzina przyjemności w salonie kosztowała jedynie 20 zł. Będąc w rękach tajskiej masażystki, nie mogliśmy się zdecydować – czy chcemy, aby natychmiast przestała, czy aby masaż trwał wiecznie ?
Piękne zdjęcia ? relacja z podróży super napisana